czwartek, 5 listopada 2015

Od Kelly CD. Lambert

Powoli szłam przez las, klnąc na tego imbecyla Lamberta i kopiąc w praktycznie każdy kamień, czy patyk.
- Co za dureń - mruknęłam.
Nagle usłyszałam jakiś skrzek. Podniosłam głowę. Coś dużego i białego leciało w moją stronę. Claw. Sowa usadowiła się na moim ramieniu.
- Trzeba było się z nim nie bratać - powiedział.
- Co ja mam zrobić? - spytałam.
Gdyby sowy miały ramiona, Claw teraz by nimi wzruszył.
- Sama musisz wybrać właściwą drogę - stwierdził. - Chociaż dla mnie byłoby lepiej gdybyś zostawiła tego imbecyla i znalazła kogoś fajniejszego - po czym odleciał na czekając na moje zdanie.
Zebrałam kilka gałązek i wróciłam do obozowiska. Zmroczony alkoholem Lambert zasnął. To jedyna taka okazja - pomyślałam powoli odkładając gałęzie. Podeszłam do Azy. Ta zarżała cichutko.
- Cii. Musimy stąd zmykać, maleńka.
Gdy już miała wsiąść na jej grzbiet usłyszałam szelest. Szybkim ruchem wyciągnęła sztylet, który zmienił się w łuk z kołczanem. Naciągnęłam cięciwę. Zza krzaków wyłonił się jakiś kolorowy kształt. Zaraz...
- Zbyszek? - powiedziałam marszcząc brwi. Łuk znów stał się sztyletem. - Co ty tutaj robisz?
- Pojawiam się zawsze gdy musisz stanąć przed trudnym wyborem - rzekł powoli do mnie podchodząc.
- Ach, tak. Lama wyrocznia. Cudownie - mruknęłam.
Zbyszek uśmiechnął się. Albo ja miałam jakieś zwidy. Czy lamy, do jasnej cholery, się uśmiechają?!
- Myślisz, że to najlepsze wyjście? Uciec, zrobić wszystko i nigdy wcześniej nie wspominać tego człowieka.
- Taki miałam zamiar - odparłam.
- Pomyśl trochę, Kel. Może to jakiś znak? Może los chce byś była szczęśliwa?
- Na razie to ja jestem oburzona - mruknęłam.
Zbyszek pokiwał głową.
- Pomyśl nad tym wszystkim, Kelly. Po prostu usiądź i pomyśl - po tych słowach zwierzę wycofało się w głąb lasu.
Westchnęłam ciężko.
- Co zamierzasz zrobić? - spytała Aza.
- Usiąść i pomyśleć - powiedziałam.
Usiadłam na pniu. Patrzyłam przez chwilę na śpiącego Lamberta, po czym mój wzrok skierował się na ogień. Dziki i niezależny ogień, który mógł wszystko. Patrzyłam się przez chwilę na ognisko, a gdy nagle zaczęłam widzieć tam różne obrazy mocno się zdziwiłam. Jednak wpatrywałam się w nie bez tchu. Wszystkie były złe, smutne. Poczułam łzy na policzkach. Schowałam twarz w dłoniach. Myślałam nad tym wszystkim co się wydarzyło, o tym co powiedział mi Zbyszek. Może... miał rację?

Całą noc nie zmrużyłam oka, jednak mimo wszystko nie byłam zmęczona. Gdy już świtało, trąciłam Lamberta butem. Chłopak jęknął i powoli usiadł przecierając ręką oczy.
- Wstawaj Śpiąca królewno - warknęłam. - Musimy się zbierać jeśli chcemy dojechać na czas.
Dogasiłam ognisko, osiodłałam Azę i odczepiłam hamak od drzewa po czym schowałam go do torby przy siodle.
- Idziesz czy nie?! - krzyknęłam.
- Nie bulwersuj się tak - mruknął Lambert.
- W przeciwieństwie do ciebie, ja jestem profesjonalistką i zależy mi na dobrze wykonanej robocie. Pamiętaj też, że liczy się pierwsze wrażenie.
- Wow. Jak na razie to najdłuższa twoja wypowiedź w ostatnim czasie - stwierdził chłopak.
- Oszczędź sobie i właź na konia - już prawie miałam wskoczyć na siodło, ale Lambert chwycił mnie za rękę.
- Kelly, poczekaj. Nie możemy po...
- Na. Konia. Lambert. - wycedziłam przez zęby. - Już. - i wskoczyłam na konia.
Stanger patrzył się na mnie przez chwilę po czym wskoczył na Lena.
Dodałam Azię łydkę. Klacz pogalopowała przed siebie.

Lambert?

Od Lamberta CD. Kelly

Lamberta zastanawiało jedno – co dziewczyna przed nim ukrywa? Pędzili żwawo przed siebie, nie oglądając się na gospodę ani razu. Znów znaleźli się pod koroną drzew, na co Len próbował protestować buntowniczymi szarpnięciami łba. Lambert w pewien sposób go rozumiał, po za tym wyczuwał też jego niezadowolenie – nikt przecież nie lubi manewrować pomiędzy drzewami, potykać się o wystające wysoko nad ziemię korzenie i przez cały czas wlepiać wzrok na zad prowadzącego konia. Lecz Kelly protesty Lena zupełnie nie interesowały, a Lambert nie chciał podburzać dziewczyny. Wojna? Z nią? Samobójstwo, a nie wojna!
- Kelly! - zawołał za nią, gdy zaczęła z galopu przyspieszać do cwału. Lambert nazwał to szaleństwem i bez wahania zaczął krzyczeć za kobietą, by zwolniła. Dzięki Bogu zrobiła to.
- Czego? - warknęła, zatrzymując Azę. Lambert zrobił to samo ze swoim wierzchowcem. - Nie mamy czasu na pogawędki.
- Pewnie. Chciałem ci tylko przypomnieć, że jeśli nie będziemy ostrożni, to nigdzie nie zajedziemy – przyjrzał się bacznie jej napiętej, jak gdyby bladej twarzy. Zacięta mina z łatwością mogłaby przygasić entuzjazm Lamberta, ale nie wtedy, gdy chodziło o dobro jego konia. - Nie możemy przemierzyć lasu cwałem! Konie się potkną, broń nas Boże o tego!, i katastrofa gotowa. Nie chcesz tego, prawda?
- Dobra, Lambert, przymknij jadaczkę i jedź pierwszy, skoro tak ci zależy na spóźnieniu! - odpowiedziała głośno, praktycznie krzycząc, ściągając wodze, by Aza się cofnęła o kilka kroków. - No? Jedź! Ruszaj! - warknęła w stronę Lamberta. Odpowiedział jej jedynie zdziwionym spojrzeniem, ale nie chciał się kłócić. Już i tak mocno zdenerwował kobietę, nie potrzeba było kontynuować tej bezsensownej rozmowy, która i tak prowadziła donikąd.
- Skoro tak chcesz – wzruszył ramionami i popędził przed siebie, oczywiście galopem, żeby Len nie ucierpiał. Aż do zmierzchu jechali w absolutnej ciszy. Po lesie rozchodził się jedynie tętent kopyt i pojedyncze parsknięcia koni, którym powoli zaczynało brakować sił. Lambert zmuszony był zwolnić i porozmawiać o tym ze wciąż wzburzoną Kelly.
- Trzeba przenocować gdzieś tu – zaproponował. Najwidoczniej propozycja Kelly się nie spodobała, czy jej się w ogóle cokolwiek podoba?, bo z grymasem obrzydzenia zerknęła na nieco błotnistą ziemię. Ostatnie deszcze nawiedziły wszystkie okoliczne królestwa i sprawiły, że podłoże stało się śliskie, mokre i utrudniające poruszanie się. Niestety skoro Kelly się tak śpieszyła z wyjazdem powinna być przygotowana na nieprzyjemną noc w lesie. - Rozpalimy ognisko, ja na coś zapoluję, ty w tym czasie zrobisz prowizoryczny hamak albo szałas i wszystko gotowe! Czym tu się przejmować?
- Zobaczymy, jak to nam wyjdzie. Dosyć gadania, znajdźmy dobre miejsce i rozsiodłajmy konie. Aza już ma zdecydowanie dosyć – poklepała klacz po szyi i ścisnęła jej boki, by powoli ruszyła do przodu.

Dosyć szybko odnaleźli odpowiednie miejsce na nocleg. Cztery drzewa zataczały półkrąg wokół niewielkiej polanki leśnej. Nie była to nawet otwarta przestrzeń, a raczej miejsce, w którym pięć czy sześć drzew dawno temu zostało wyciętych i wyrwa już została.
- Na pierwszych dwóch drzewach zawieś hamak dla siebie i jak zdążysz, i zechcesz oczywiście, będziesz mogła zrobić również hamak dla mnie pomiędzy trzecim i czwartym, co ty na to? - zaproponował, przywiązując w tym samym czasie konie do wbitych w ziemię dużych pali. Trzeba było zabezpieczyć kopytne, by nie oddaliły się od obozu. Licho wie, co znajduje się w tym lesie – pomyślał Lambert, skończywszy robotę. Podszedł więc do swojego plecaka i wyjął łuk oraz jeden ze swoich dłuższych sztyletów.
- Idę na polowanie, powinienem wrócić zanim zrobi się całkiem ciemno – puścił oczko do kobiety, na której zalotny gest nie zrobił najmniejszego wrażenia. Przynajmniej tak Lambert odczytał jej ignorancję na jego starania. Może ma okres? - nasunęło mu się to pytanie na myśl.
Wszedł głęboko w las, szukając odpowiedniego miejsca na przyczajkę. Kamuflażysta był z niego żaden, musiał więc radzić sobie inaczej – stać bez ruchu i udowodnić zwierzętom, że nie zagraża im, by w odpowiedniej chwili zaatakować i zabić co najmniej dwie ofiary. Lambert czuł się nieco jak drapieżny, wygłodniały wilk czający się na zdobycz. Poziom adrenaliny natychmiast mu podskoczył, a dziwne mrowienie ekscytacji w stopach nie znikało dobre kilkanaście minut. W końcu dwie sarny podeszły dosyć blisko mężczyzny, wyszedł on z cienia dużego drzewa, o którego pień się opierał, namierzył cel i wystrzelił pierwszą strzałę. Żelazny grot przebił czaszkę jednej sarny, powalając ją na ziemię natychmiastowo. Druga zdążyła umknąć, ale Lambert wiedział, że jedna i tak powinna wystarczyć dla zaledwie dwóch osób. Przykucnął przy sarnie, przyjrzał się jej i wyciągnął strzałę z czaszki. Otarłszy grot o trawę, schował amunicję z powrotem do kołczanu, a sarnę zarzucił sobie na plecy i pomaszerował w stronę obozowiska.

- Zobacz, jaką mam dla ciebie kolację! - zawołał entuzjastycznie, rzucając martwą sarnę na ziemię przed nogami Kelly. Blondynka siedziała na pniu i ostrzyła swój nóż. Spojrzawszy na sarnę, dokonała szybkich oględzin, i z zadowoleniem kiwnęła głową. - Zajmę się jej przygotowaniem. Ostrzegam, będzie niedoprawione. - Zaśmiał się cicho, siadając obok Kelly i sięgając po nóż, by poćwiartować sarnę.
- Dowcipniś z ciebie – parsknęła Kelly.
- Za to ty wielka dama – odegrał się Lambert, rzucając w ogień tłuszcz zwierzęcia. - Nie zachowuj się jak pani, to do ciebie niepodobne i nie pasuje ci.
- Odczep się, dobra? - warknęła, zabierając mężczyźnie sarnę sprzed nosa. Sama przystąpiła do odcinania tylnej kończyny. - Potrafię o siebie zadbać i powinieneś się tego po najemniczce spodziewać.
- Koniec gadania, trzeba coś zjeść! Mamy jakiś długi ostry kij? - Lambert rozejrzał się po obozowisku w poszukiwaniu czegoś, na czym mógłby zawiesić porcje sarny, które zamierzają zjeść.
Szybko uporał się ze znalezieniem badyla, upieczenie mięsa było kwestią czasu. Zasiedli wokół ogniska, delektując się świeżym, ciepłym posiłkiem. Nawet konie zwróciły uwagę na rozluźniającą się atmosferę, którą Lambert zamierzał jeszcze bardziej rozluźnić. Po skończeniu swojej kolacji wstał, podszedł do swoich bagaży i wyjął z torby dwie duże butelki.
- Trochę piwa z tawerny? Poczujesz się jakbyś była w domciu! - zawołał rozradowany, podając kobiecie jedną z butelek. Kelly uśmiechnęła się w ramach podziękowania. Oblizawszy palce z tłuszczu, odkorkowała szklaną butelkę i upiła łyk napoju.
- Dobre! - otarła zwilżone usta, co prawie doprowadziło Lamberta do zawału. Dlaczego ona ma wszystko takie kuszące?! - pomyślał z rozpaczą, ale nie dał po sobie poznać swojego podniecenia.
- No ja mam nadzieję, że dobre! Sam robiłem. Znaczy no, pomagałem przy robieniu – przyznał z rozżaleniem. - Mnie do piwowara jeszcze daleko.
- Koniarz ma poważne obowiązki, więc nie dziwota, że nie masz czasu się nauczyć – przyznała Kelly.
- Ale żeby facet nie umiał piwa ważyć? Nie, co to, to nie! - zarechotał głośno, płosząc konie. - Wybaczcie!

Niedługo potem zarówno Lambert, jak i Kelly śmiali się na cały las, nie przejmując się ewentualnymi niebezpieczeństwami. Siedzieli coraz bliżej siebie, popijając alkohol i zajadając się kolejnymi porcjami sarniny. Lambert nigdy nie pomyślałby, że tak bardzo zadurzy się w jakiejkolwiek kobiecie. Kelly okazała się być ideałem! Gdy zbliżyła się do niego tak blisko, że dotknęli się ramionami, stracił kontrolę nad własnym ciałem.
- Kelly – mruknął, opierając głowę na jej ramieniu. Nie powiedziała nic, nie zaprotestowała, nie poruszyła się, więc mężczyzna uznał to za zgodę na bliski kontakt. Uniósł wzrok. Prawdę powiedziawszy z początku nie miał złych zamiarów co do Kelly, ale po bliższym poznaniu... Po prostu nie dało się uniknąć zakochania. Zdjął głowę z jej ramienia. Przypatrzył się jej oczom skierowanym w kierunku ognia i stwierdził, że dziwnie się skrzą. Sięgnął dłonią do jej policzka i obrócił jej twarz w swoim kierunku. Ich spojrzenia się spotkały, a Lambert już wiedział, że nie zdoła się powstrzymać. Nachylił się nad Kelly, złączając ich usta w namiętnym pocałunku. Z początku szło wspaniale, brunet się cieszył, że Kelly odwzajemnia jego pocałunki, lecz kobieta była najwidoczniej zamroczona alkoholem i chwilę była jak gdyby w transie. Odzyskawszy pełną świadomość, spojrzała szeroko otwartymi oczami na Lamberta i odepchnęła go od siebie.
- Co ty sobie kurwa myślisz? - podniosła się i wlepiła Lambertowi potężnego liścia. Na tyle silnego, że mężczyzna przez chwilę miał mroczki przed oczami.
Co ja robię źle? - zastanawiał się, przykładając dłoń do obolałego policzka. Spojrzał z zaskoczeniem na stojącą nad nim Kelly.
- Idę po drewno – obróciła się na pięcie i raźno pomaszerowała wgłąb lasu.
No co ja robię źle?!


Kelly? HHEHEHE LAMBERELLY FOREVER <3 XDD

Od Kelly CD. Lamberta

Obudziło mnie dziwne skrzypienie, Otworzyłam oczy i rozejrzałam się. To Claw drapał pazurami w parapet.
- Złaź stamtąd - syknęłam.
Sowa zasyczała i usiadła centralnie przede mną. Zerknęłam stronę śpiącego Lamberta.
- Jak wcześnie już jest? - spytałam Clawa
- Zobacz i sama się przekonaj - odparł.
Wstałam z łóżka i powoli podeszłam do okna. Mieliśmy świetny widok na rynek, gdzie teraz panował całkiem spory ruch. Spojrzałam na chłopaka i trąciłam go nogą. Ten mamrocząc coś pod nosem, odwrócił się na drugą stronę. Nachyliłam się lekko i uderzyłam go w ramię. Lambert stęknął i powoli otworzył oczy.
- Śpiąca Królewna, wyspana? - spytałam z sarkazmem.
Stanger przetarł oczy.
- Nie - mruknął.
- Trudno. Idę załatwić jedną bardzo ważną sprawę. Zostań tutaj i nigdzie nie wychodź. Nie mam zamiaru cię później szukać, a chcę jak najszybciej być w drodze. Rozumiemy się?
- Tak, tak - chłopak machnął ręką.
Westchnęłam i narzucając kaptur na twarz, wyszłam z pokoju. Po chwili byłam już na zatłoczonym od ludzi rynku. Powoli przechodząc i nie zwracając na siebie niczyjej uwagi przeszłam przez plac. Skręciłam w boczną uliczkę, później w następną i jeszcze jedną, po czym przeszłam przez ulicę bezdomnych, jak ją nazywano i na samym końcu moim oczom ukazał się stary, rozpadający się, drewniany budynek. Zamrugałam kilka razy by zmyć czar, rozejrzałam się czy aby nikt na mnie nie patrzy i weszłam do środka. Pomieszczenie uderzyło mnie swoją dziwnością. Na stole, w centrum pokój stał słój z wielkim okiem w środku. Pod ścianami, na półkach byłoż dużo podobnych i dziwnych rzeczy. Panował tu półmrok.
- Kogóż moje oczy widzą - powiedział melodyjny głoś wyłaniający się zza kotary. - Kelly!
- Witaj. Shannon - mruknęłam.
- Co cię tu do mnie sprowadza? - spytała dziewczyna powoli do mnie podchodząc.
Wyglądała niczym duch. Marmurkowa skóra, długa i biała suknia, szare oczy. Jedynie jej włosy były ciemne, brązowe.
- Jechałam na misję. Zatrzymałam się tutaj, więc stwierdziłam, że przyjdę i spytam o decyzję Rady Starszych.
Shannon pokiwała głową w zamyśleniu.
- Zrobiłaś zbyt mało byś znów mogła dostąpić zaszczytu stania się czarodziejem.
- Co?! - prawie krzyknęłam. - Przez od kilku lat cały czas pomagam ludziom, staram się być dobrym obywatelem, a oni dalej nie chcą mnie przyjąć.
- Radzie nie podobają się twoje niektóre zlecenia, jakie wypełniłaś, będąc najemnikiem - odparła chłodno dziewczyna. - Poza tym teraz pojawił się ten... chłopak.
Patrzyłam przez chwilę na czarodziejkę.
- Co, więc mogę zrobić? - spytałam.
Brązowowłosa wzruszyła ramionami.
- Musisz zrobić coś co zainteresuje Radę. Coś co będą pamiętać przez wieki.
Prychnęłam.
- Jeszcze pokażę na co mnie stać - mruknęłam i odwróciłam się w stronę drzwi.
- A, Kelly - powiedziała Shannon za mną. Spojrzałam na nią. - Gdybyś kiedyś... W przyszłości potrzebowała pomocy, to przyjdź do mnie. Chętnie ci jej udzielę - dziewczyna uśmiechnęła się upiornie.
Czym prędzej nałożyłam kaptur i wyszłam z budynku. Nie odwracając się skierowałam się na rynek, potrącając przypadkowych przechodniów. Kupiłam jakieś zioła, które mogłyby mi się przydać do tworzenia eliksirów i wróciłam do pokoju. Lambert siedział na łóżku i kontemplował. Gdy tylko mnie zobaczył, wstał.
- Gdzie byłaś - spytał.
- Mówiłam ci, że idę załatwić sprawę - rzuciłam mu torbę z ziołami. - Bierz klucz. Zbieramy się. Nie chcę być w tej parszywej dziurze ani chwili dłużej.
I nie czekając na odpowiedź chłopaka wyszłam. Claw, czując co się święci wzbił się w powietrze. Przewróciłam oczami i weszłam do stajni. Osiodłałam swojego konia i czekałam na zewnątrz, aż przyjdzie Lambert. Chłopak pojawił się po chwili. Przygotował Lena i stanął obok mnie. Wskoczyłam na Azę.
- Gotowy? - spytałam.
Stanger, będąc już na swoim wierzchowcu, kiwnął głową. Dodałam Azie łydkę. Klacz popędziła przed siebie.

Lambert? Wybacz, że takie krótkie x..x

Od Lamberta CD. Kelly

Propozycja Kelly bardzo Lamberta zdziwiła. Nie dlatego, że nie jest on człowiekiem zajmującym się zleceniami, które można przypisać do przestępczości, ale dlatego, że był zupełnie przypadkowym tworem w życiu kobiety, a ona mimo wszystko chciała gdzieś z nim jechać. Ledwo się znali! Ale jednak zaproponowała mu wspólną pracę, gdy miała do wyboru całą zgraję najemników, zdecydowanie lepszych od lichego nieznajomka.
    - J... ja? - zaniemówił odrobinę, gapiąc się tępo na kobietę. Przewróciła oczyma i posłała Lambertowi minę mówiącą: "Dostaniesz w ten głupi czerep, jak się nie zgodzisz."
    - Nie, Lambert, Matka Święta - uniosła rękę do góry, wskazując palcem sufit. Było jasne, że miała na myśli Niebo.
    - Po prostu jestem zaskoczony, że zdecydowałaś się MNIE zaproponować współpracę - Lambert z grzeczności wstał, by ustąpić miejsca Kelly. Ta jedynie machnęła na ten gest ręką i wskazała ruchem oczu schody prowadzące na zewnątrz bazy.
    - Uznałam to za "tak" i teraz nie masz już wyjścia. Jedziesz ze mną.
    W sumie czemu nie. Siedzieć w domu czy przeżyć przygodę? Oczywiście, że wybieram to drugie! - pomyślał Lambert z ukrywaną radością, maszerując za Kelly w górę schodów. Zastanawiał się ile czasu minie, zanim wyjawi jej swoje uczucie. I jak wytłumaczy fakt, że zakochał się w niej od pierwszego spojrzenia...
    Zanim wyruszyli w kierunku granicy, którą musieli przekroczyć, bowiem zleceniodawca znajdował się w sąsiednim kraju, Lambert poprosił Kelly, by zajechali do jego stajni. Stanger musiał powiedzieć Samuelowi, swojemu zastępcy, o wyjeździe. Miał cichą nadzieję, że po powrocie zastanie stajnię w jednym kawałku. Pożegnanie było krótkie i nie zawierało szczególnych głębszych uczuć. Lambert poklepał Sama po ramieniu i życzył po powodzenia, po czym dosiadł konia i u boku Kelly ruszył w drogę.
    Czas podróży Lambert oszacował na trzy dni w jedną stronę. Zabrali więc ze sobą mnóstwo prowiantu i skóry, by urządzić sobie przyjemny biwak, gdyby - broń Boże - byli zmuszeni do nocowania w lesie. Właściwie Kelly już na samym początku powiedziała, że jej nie przeszkadza spanie pod gołym niebem w otoczeniu nieprzewidywalnej przyrody, co niezwykle zaimponowało Lambertowi. I on lubił biwaki i ogniska.
    Postanowili część drogi przebyć na skróty tj. przez las. Tu tkwił haczyk - istniało dużo prawdopodobieństwo nocowania pośród drzew. Galopowali jednak żwawo, manewrując na krętej i wąskiej ścieżce, którą po pewnym czasie zgubili. Kelly jako świetna nawigatorka wiedziała mimo wszystko, w którym kierunku jechać i Lambert całkowicie jej zaufał w tej sprawie. Po drodze zwalniali kilka razy, by konie mogły odpocząć odrobinkę. Idąc stępem dwójka wędrowców mogła sobie spokojnie porozmawiać, z czego Lambert natychmiast skorzystał - wizja długiej prywatnej rozmowy z Kelly była zbyt kusząca, by się powstrzymać.
    Dowiedział się prawie wszystkiego o jej zawodzie, usłyszał również nieco o przeszłości, konkretniej o rodzinie i pewnych trudnościach, które wystąpiły kilka lat temu. Co bardzo go zaskoczyło to fakt, iż Kelly odważyła się mu powiedzieć o swoich kontaktach z czarownicami. Dlaczego mu to powiedziała? Aż tak mu zaufała? Czy może jest to sytuacja dla niej zupełnie normalna, na porządku dziennym?
    - Kelly? - zagadnął kobietę, gdy ponownie zwolnili do stępu. - Mówiłaś, że miałaś kontakt z czarownicami. Jesteś jedną z nich?
    - Nie z czarownicami, a z czarodziejkami - poprawiła go. Paskuda, siedząca na ramieniu kobiety, nagle zaskrzeczała potwornie, jakby kto ją z piór i ze skóry odzierał. Kelly również ma swoje granice cierpliwości i sowa najwidoczniej je przekroczyła, bo blondynka szybkim ruchem dłoni odpędziła ptaka. Ten niechętnie poddał się woli właścicielki i odleciał. - Tak, zadawałam się z nimi długi czas i zresztą sama nią jestem. A może raczej byłam.
    - Jak to byłaś? Wyrzekłaś się takiego daru? - zdziwił się Lambert, ściągając brwi. Naprawdę nie sądził, że spotka kogoś, kto stracił swoje moce. Wiele by dał, by samemu jakieś posiąść.
    - Nie wszystko jest błogosławieństwem, Lambert. Dla jednego coś może być dobre, dla kogoś innego nie. Chociaż fakt, te moje moce były naprawdę bardzo użyteczne! - widać było, że Kelly tęskni za utraconym darem. Lambertowi przez chwilę zrobiło się jej szkoda, ale pochłonięty opowieścią Kelly nie przejmował się tym zbyt długo. - Mogłam rzucać strasznie trwałe zaklęcia, obezwładniać innych wzrokiem! To było niesamowite uczucie, gdy stałam przyparta do ściany, znikąd pomocy i zero możliwości ucieczki, a przede mną nacierająca na mnie zgraja zbirów! A nagle !BAM! i leżeli jak martwi na ziemi, bez ruchu, nieprzytomni! Potęga tych zaklęć... Nie da się tego słowami opisać!
    - Tęsknisz za nimi?
    - Czasami. Przydawały się, zwłaszcza w takim zawodzie jaki mam - wzruszyła ramionami, wznosząc oczy ku górze. Czerwone promienie słońca przenikały przez korony drzew, tworząc jeden wielki teatr cieni. - No wiesz, było łatwiej. Nie trzeba było się pocić przy zabijaniu przeszkód, wystarczyło je uśpić. A teraz? Trochę lipa.
    - A mogę spytać, jak straciłaś te moce? - Lambert zapytał odrobinkę niepewnie. Nie mógł bowiem przewidzieć reakcji kobiety na to pytanie, miał jednak szczęście, bo Kelly uśmiechnęła się do niego i skinęła głową.
    - To żadna tajemnica. Pracowałam kiedyś z pewnym wpływowym czarownikiem. Ale jak wiadomo nie od dziś, ważni ludzie są strasznie zarozumiali i irytujący. Działał mi na nerwy, później obwiniał o niepowodzenie misji, to się zdenerwowałam i okaleczyłam go - powiedziała to najszybciej jak się dało. Najwidoczniej ta historia wciąż jest dla niej bardzo bliska - pomyślał Lambert.
    - Zabiłaś go? - dopytywał, ciekawy każdego najmniejszego szczegółu.
    - Nie, mówię przecież, że jedynie okaleczyłam. Dokładniej urwałam mu palce u rąk pewnym zaklęciem - rzekła, patrząc Lambertowi prosto w oczy. Chciała zobaczyć, jak zareaguje on na taką wiadomość, ale właściwie nie zareagował w ogóle. Wzruszył jedynie ramionami. - Za to zabrano mi część mocy. Wielka Rada pozostawiła jedynie jedną. Rozmowa ze zwierzętami.
    - Użyteczna moc! Zazdroszczę - mruknął Lambert. W jego głosie ewidentnie słychać było zazdrość, ogromne jej pokłady.
    - I tak się dogadujesz ze swoimi końmi jak nikt inny! Nie narzekaj - zachichotała Kelly, patrząc spod zmrużonych powiek na spokojnego wierzchowca Lamberta. - Len poddaje się twojemu najdelikatniejszemu ruchowi.
    - Miło to słyszeć, zwłaszcza zawodowemu koniarzowi - na twarzy Lamberta pojawił się szeroki banan. - Chyba jesteśmy niedaleko miasta. Słychać wycie psów.
    - Idealne wyczucie! Już zmierzcha, a trzeba znaleźć miejsce, żeby przenocować - zawołała Kelly, poganiając swoją klacz, by przeszła do galopu. Lambert zrobił to samo żałując, że rozmowa tak szybko się skończyła. Będzie jeszcze wiele okazji! - pocieszył się w duchu i ruszył za Kelly, znów obserwując jej zgrabny tył.
***
    - Jak to nie ma pokoi? - lamentowała Kelly, co chwilę ziewając głośno. - Musimy się gdzieś kimnąć!
    - Przykro mi, nic nie poradzę, że wszystko zajęte - odpowiedział karczmarz, czyszcząc duże gliniane kufle. - Jedyne co zostało, to niewielki pokój, ale z jednym łóżkiem. Czy wy... razem coś...? - Zapytał mało dyskretnie, pokazując palcem to na Kelly, to na Lamberta. Brunet zaprzeczył ruchem głowy i powstrzymał swoją znajomą przed zasadzeniem gonga karczmarzowi.
    - Nie pora na kłótnie - próbował uspokoić dziewczynę. - Weźmiemy ten pokój, cokolwiek.
    Karczmarz podał Lambertowi kluczyk od pokoju i wysłał jakiegoś sługusa, by pokazał im drogę do pomieszczenia. Było ono małe, urządzone byle jak. Jedno stojące pod oknem łóżko, stolik i trzy zapasowe świece na parapecie. Żadnych luksusów.
    - Ja prześpię się na podłodze, ty weź łóżko - zaproponował Lambert, zapalając jedną ze świec, by w pokoju zrobiło się jaśniej i przytulniej.
    - Dobroduszny Lambert poświęca się dla nieznajomej? Jakie to miłe i romantyczne - parsknęła Kelly, rzucając Lambertowi przelotne, sarkastyczne spojrzenie.
    - Jak nie chcesz, to ja mogę spać na łóżku, wybieraj - Lambert zdenerwował się odrobinę, ale postanowił nie wszczynać kłótni już pierwszego dnia podróży. - Zrzęda.
    - Weź idź już spać - warknęła Kelly, hycając pod kołdrę. Zgasiła świecę, w pokoju zapanowała ciemność.
    - Dobranoc - szepnął Lambert, czując motylki w brzuchu. Nigdy wcześniej nie był w podobnym stanie. Upił się miłością. Zakochał się w Kelly z dnia na dzień. Wcześniej było to zwyczajne zauroczenie jej urodą, ale nieprzeciętny jak na kobietę charakter wręcz zmusił go do pogłębienia uczucia. Ja? Zakochany? - dziwił się, powoli zasypiając.
    - Dobranoc - odpowiedziało mu po dłuższej chwili ciche słowo Kelly.
Kelly?

Od Kelly CD. Lambert

Westchnęłam, przeczesując palcami włosy.
- W sumie mogłam to zrobić na początku - powiedziałam.
Chłopak skinął głową i patrzył na mnie wyczekująco.
- Otóż, jestem najemnikiem, a miejsce w którym przed chwilą się znajdowaliśmy to była baza najemników. ten starszy mężczyzna u którego byłam, to szef całej tej bandy, a zarazem mój przybrany ojciec. I to chyba tyle z wyjaśnień - wzruszyłam ramionami.
Lambert patrzył się na mnie przez chwilę.
- Jakieś uwagi? - spytałam.
- Do czego ja ci byłem potrzebny? - mruknął Stanger.
- Sam chciałeś ze mną jechać. Skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy, wrócimy tam na dół, a Ethan cię przeprosi, a ja pójdę po to zlecenie.
- Nie wrócę tam! - zawołał chłopak. - Nie po tym co się wydarzyło.
Uniosłam brew.
- Jesteś facetem, czy babą? - spytałam.
- Wiesz...
- Uh... - warknęłam przewracając oczami. Chwyciłam chłopaka za nadgarstek. - Chodź. Albo zaciągnę cię tam o własnych siłach. A chyba tego nie chcemy?
Lambert westchnął.
- Otwieraj te zakichane przejście - rzekł zrezygnowany.
Uśmiechnęłam się i podeszłam do ściany. Znów wymówiłam słowa w innym języku i zeszliśmy na dół. Przeszliśmy przez główny pokój, ponownie nie zaczepiani przez nikogo. Gdy weszliśmy do sali jadalnej dało się słyszeć chichoty, albo napady szaleńczego śmiechu. Lambert spuścił głowę. Szybko wyszukałam niebieskiewłosy odróżniające się na tle reszty. Szybko ruszyłam w tamtym kierunku. Savara siedziała obok Ethana, zawzięcie z nim dyskutując. Podeszłam do nich i klepnęłam blondyna w ramię. Ten spojrzał na mnie zdziwiony przerywając rozmowę. Ruchem głowy wskazałam na stojącego obok chłopaka. Mój przyjaciel skinął głową i wstał powoli podchodząc do Stangera.
- Słuchaj, stary - rzekł Ethan. - Naprawdę nie chciałem. Czasami zapominam, że jestem taki silny.
- I strasznie arogancki - dopowiedziała Sava.
Najemnik machnął ręką.
- To też. Przepraszam cię, Lambert. Zgoda? - spytał z uśmiechem wyciągają do niego dłoń.
Lambert cofnął się kilka kroków d tył.
- Nic się nie stało - mruknął.
- Ciesz się, że on cię przeprosił - powiedziała Savara. - Zazwyczaj na innych wrzeszczy i się z nich śmieje.
- Ej! - zawołał nasz przyjaciel. - A nie w sumie to masz rację. I jakby do tego czasu wykitował, zatańczyłbym na jego zwłokach.
Lambert spojrzał na mnie zdziwiony.
- Mam bardzo dziwnych przyjaciół - powiedziałam wstając. - Słuchajcie, ja pójdę po to zlecenie od Marcusa.
- Poczekamy na ciebie w pokoju głównym i pochwalisz się co dostałaś - rzekła Sav.
Skinęłam głową.
- Dzięki. Chodź, Lambert. Chyba ci wystarczy słuchania tych durnych uśmieszków.
Szybkim krokiem wyszliśmy z sali jadalnej.
- Poczekaj tu na mnie - poprosiłam wskazując mu na jeden z foteli.
Weszłam do pokoju Marcusa.
- I co z tym zleceniem? - spytałam podchodząc do niego.
- Trzymaj - odparł mężczyzna wstając z krzesła i podając mi kopertę. - Zadanie może zająć trochę czasu i nie jest dość blisko, ale dużo zapłacą.
Wyciągnęłam kartkę i szybko przeczytałam zawartość.
- I jak? - zapytał.
- Biorę - powiedziałam.
- Dobrze. Wolę jednak, byś miała jakiegoś partnera do pomocy. Samemu może to być trudne do zrobienia.
Pogłaskałam Clawa po piórach. Marcus westchnął.
- Ptak nie może ci wiecznie pomagać w zadaniach. Poproś Savarę, albo Ethana. Znajdź kogoś do pomocy.
Skinęłam głową.
- Dobra, dzięki. Do zobaczenia po skończonym zadaniu.
- Tak, tak, pa - mruknął mężczyzna machając ręką.
Ledwo wyszłam, a ten wrócił to tej swojej książki.
- I co? - spytał Ethan.
- Ciekawe zlecenie. Trochę czasochłonne, ale dużo moronów z tego będzie. Potrzebuję jakiegoś partnera do pomocy.
- Na mnie nie licz - od razu rzekł blondyn.
Spojrzałam na Savarę, która pokiwała przecząco głową. Westchnęłam. Pozostała mi tylko jedna osoba, z którą ewentualnie mogłabym zrobić to zlecenie.
- Lambercie - zwróciłam się do niego. - Chciałbyś wykonać ze mną to zadanie? Bardzo potrzebny byłby mi ktoś do pomocy. Ostrzegam, że podczas zadań mogę być naprawdę wredna.

Lambert? XD Kelly zua, soł macz xd

Od Lamberta CD. Kelly

Podróż do tajemniczego miejsca, które okazało się oddalone o kilka godzin drogi, że aż tyłek rozbolał, była udana. Nie dlatego, że Lambert lubił jeździć konno czy podróżować, ale dlatego, że jechał za najpiękniejszą kobietą na świecie i miał doskonały widok na jej zgrabną sylwetkę. Trzymał się z tyłu, bo nie wiedział, dokąd Kelly go postanowiła zaprowadzić (i dlaczego tak szybko się zgodziła, żeby Lambert pojechał z nią?). Nie znał drogi, więc kobieta musiała mu ją pokazać. Stanger cieszył się z tego faktu niesamowicie, a radości, gdy kobieta pochylała się nad głową swojej klaczy podczas cwału, żadne słowa nie opiszą! Te obcisłe materiałowe spodnie, chyba zacznę zmuszać ulicznice do noszenia ich - pomyślał Lambert, posyłając znaczący uśmieszek plecom i niższym partią ciała Kelly.
Już od momentu przekroczenia progu bazy czy też obozu, w którym koczowali podejrzani ludzie, Lamberta nawiedziły pytania dotyczące zajęcia Kelly oraz jej intencji. Może ta akcja w alejce była spiskiem, żeby zaciągnąć Lamberta tutaj, a później go okraść, torturować i zabić, a po śmierci zbezcześcić jego zwłoki? Lub też Kelly zamierzała przeprowadzić na Lambercie szalone eksperymenty, których nawet zabroniono testowania na zwierzętach?
Lambert postanowił nie zamartwiać się na zapas, bo nie miało to najmniejszego sensu. Jedynie głowa mnie rozboli - pomyślał, idąc za Kelly wgłąb leśnej zamaskowanej twierdzy. Weszli do tajemniczego - wszystko dla Lamberta wydawało się nadzwyczaj enigmatyczne i godne uwagi - budynku, który okazał się być jadalnią bądź mini-restaurcją dla tutejszej społeczności. Później Kelly przedstawiła Lamberta niejakiemu Ethanowi. Brunet z początku myślał, że rozmowa nie zaszkodzi, ale gdy kobieta postanowiła zostawić ich sam na sam, Lambert stchórzył. Nie lubił rozmawiać z mężczyznami - Samuel był wyjątkiem, tak - więc i z Ethanem nie chciał zamieniać ani słowa. Zanim jednak się zorientował, nieznajomy już go ściskał i klepał po plecach. Właściwie nie klepał - walił w nie, jakby były drzwiami. Zwróćmy uwagę na fakt, że Lambert nie jest zbyt dobrze zbudowany, a jego postać niknie przy niektórych "olbrzymach."
- Miło cię poznać, Lamberto! - zaśmiał się Ethan, puszczając biedną ofiarę. - Jak poznałeś Kelly? To jest twarda sztuka!
- Nie tak twarda, jak Paskuda - mruknął Lambert, licząc, że Ethan tego nie dosłyszy. Niestety wszech-słyszące ucho mężczyzny wyłapało ten cichutki szept, a oczy natychmiast łypnęły na Lamberta.
- Ta sowa? Racja, racja! Widzę, że też nadałeś jej swoje własne imię. I bardzo dobrze! - zarechotał Ethan, jak gdyby ktoś podał mu śmieszkową miksturę. Hałas odrobinę działał Lambertowi na nerwy, ale postanowił, że jeszcze chwilę będzie znosił zachowanie mężczyzny, a później grzecznie go przeprosi i powie, że musi się czegoś dowiedzieć od Kelly. Byleby być blisko niej! - Chyba się dogadamy, Lambert!
Tutaj Ethan potwornie mocno walnął bruneta w plecy. Ten wywnioskował, że miało być to swego rodzaju koleżeńskie stuknięcie zapowiadające nadchodzącą przyjaźń, niestety nie miał więcej czasu, żeby się nad tym rozczulać, bo kończąc rozmyślanie malowniczo uderzył twarzą o podłogę. Tak, dokładnie - "klaps w plecy" popchnął Lamberta do przodu tak gwałtownie, że ten stracił równowagę i wywrócił się. Rozmowy w budynku na chwilę ucichły. Jak to mówią - cisza przed burzą, bowiem zaledwie po sekundzie rozbrzmiał potężny ryk śmiechów i chichotów, których uszy Lamberta po prostu już nie dały rady wytrzymać. Podniósł się z ziemi, nie spoglądając na rozbawiony tłum, otrzepał przód ubrania i bez słowa wyszedł z pomieszczenia. Skierował się w stronę schodów prowadzących w górę. Strażnik potworzył przed nim wrota do podziemnej bazy, Lambert skinął głową w ramach podziękowania i stanął na zewnątrz, od razu czując się lepiej. Jakoś tak lżej, spokojniej i przede wszystkim ciszej. Poza tym, gdy leżał chwilę temu na podłodze, czuł, że nikt nie ma go za przyjaciela, a przeciwnie - za wroga. Nie wiedział, skąd i dlaczego powstała taka wrogość pomiędzy nim, a nieznajomymi ludźmi, ale był pewien, że nie chce póki co wracać do środka. Zastanawiam się, czym jest to moje wyczuwanie emocji? - rozmyślał, chodząc wokół bazy i przyglądając się "dżungli." Wpadł nagle na kogoś i prawie oboje upadli na ziemię.
- Wybacz - Lambert przeprosił grzecznie i zorientował się, że wpadł na Kelly. - Oj przepraszam! Nie chciałem, naprawdę!
- Dobrze, dobrze, nie panikuj! - Kelly próbowała go uspokoić. Jakimś cudem podziałało. - Słyszałam od Ethana o akcji w jadalniku. Śmiał się z ciebie, żeś słabeusz.
- W sumie mu się nie dziwie - Lambert wzruszył beznamiętnie ramionami. Kelly spojrzała na niego ze zdziwieniem, najwidoczniej liczyła na męską postawę ze strony Stangera. Ten jednak nie był typem bojownika. - A co chcesz, żebym zrobił? Mam mu skopać twarz? Nie, raczej nie. Wolałbym z tobą na spokojnie porozmawiać. A najlepiej, jakbyś mi wytłumaczyła, co to za miejsce i kim ty jesteś.

Kelly? Poważnie tak :3

Od Kelly CD. Lamberta

Pogłaskałam Clawa, który usiadł mi na ramieniu.
- Zignoruj typa - mruknęła sowa.
Wzruszyłam ramionami na propozycję nowo poznanego, nie przejmując się zwierzęciem.
- Jak chcesz to możemy tam wrócić - powiedziałam.
Szliśmy w milczeniu. Gdy dotarliśmy pod gospodę chłopak otworzył mi drzwi. Kiwnęłam głową i weszłam. W środku panował straszny zaduch i gwar. Wiele głosów śpiewających pijackie piosenki i jeszcze więcej, kłócących się ludzi. Powoli podeszłam do stolika w kącie pokoju i usiadłam. Na przeciwko mnie usiadł nowo poznany. Przywołał gestem dziewkę służebną i poprosił o trunek. Ta skinąwszy głową odeszła łypiąc na mnie z odrazą. Claw syknął na nią.
- Czy mój wybawca, wyjawi swe imię? - powiedziałam głaszcząc ptaka.
- Lambert Stanger - odparł po chwili. - A ja z kim mam przyjemność?
- Kelly Night - odparłam uśmiechając się do niego lekko.
- Co taka dziewczyna, jak ty, robi w takim miejscu jak to? - spytał Lambert.
- Kilka dni temu skończyłam pomyślnie swoja robotę, więc chciałam odpocząć. Prawdopodobnie jutro stąd wyjadę. Nic mnie tu nie trzyma.
- A rodzina, czy przyjaciele? - chłopak jakby trochę zmartwił się mym wyjazdem.
Pokręciłam głową.
- Moi przyjaciele ostatnio wyjechali. A rodziny nie mam już od jakiegoś czasu.
Chłopak mruknął coś w odpowiedzi. Wtedy przyszła ta sama dziewczyna co wcześniej i podała nam trunek. Upiłam łyk i skrzywiłam się lekko.
- To czym się zajmujesz? - spytałam chłopaka.
- Jestem handlarzem koni - odparł zerkając na Clawa. - Może chciałabyś jakiegoś?
Pokręciłam głową.
- Mam już jednego. Poza tym będę miała za duży zwierzyniec - stwierdziłam.
Lambert zmarszczył brwi.
- Czemu?
- Człowieku, ja mam lamę. Nie łatwo utrzymać coś takiego.
Oczy Stangera prawie wyszły z orbit.
- To czym ty się zajmujesz, kobieto?! - zawołał.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Tajemnica.
- Aha - mruknął. - A powiesz mi chociaż czy masz jakieś hobby?
- A mam - powiedziałam. - Śpiewam.
Chłopak uniósł brew.
- Śpiewasz? - spytał i zerknął na bardów grających przy kominku. - Udowodnił - rzekł wskazując grajków.
Wzruszyłam ramionami.
- Okey - powiedziałam.
Claw zszedł z mojego ramienia i łypał groźnie na chłopaka. Poprawiłam torbę i podeszłam powoli do grających mężczyzn. Zastukałam jednego w ramię i spytałam czy mogłabym zaśpiewać. Ten zerknął na swego towarzysza po czym skinął głową, pytając mnie jeszcze o imię.
- Uwaga! Teraz wystąpi z nami nasza koleżanka! - zawołał.
- Co zaśpiewasz, cukiereczku?! - usłyszałam krzyk jakiegoś gościa.
- Zobaczymy - powiedziałam z uśmiechem spoglądając na bardów. - Dawajcie.
Zaczęli swą grę. Po chwili przysłuchiwania, stwierdziłam, że ją znam i zaczęłam klaskać w rytm muzyki. Kolejni ludzie przyłączali się. Wybrałam odpowiedni moment i rozpoczęłam swój pokaz. Ktoś zagwizdał, gdzieś słychać było krzyki aprobaty. Gdy śpiewałam fragment o tańczeniu z kobietą ze snów, bardzo dużo ludzi zaczęło tańczyć. Ci co tego nie robili dalej klaskali. Zaśpiewałam jeszcze kilka piosenek z uśmiechem obserwując bawiących się ludzi. Gdy ostatni utwór skończył się, skinęłam głową na bardów i dałam jednemu z nich kilka moronów. Ten spojrzał na pieniądze, a później na mnie po czym uśmiechnął się. Odwzajemniłam to i zaczęłam powoli odchodzić w stronę stolika.
- Wielkie brawa, dla naszej koleżanki, Kelly! - krzyknął grajek.
Zaśmiałam się.
- I jak ci się podobało? - spytałam Lamberta.
- Byłaś niesamowita - odparł z wielkimi oczami.
- Dziękuję - stwierdziłam z uśmiechem.
Claw syknął i wleciał na moje ramię. Zaczęłam grzebać w w torbie.
- Muszę cię niestety pożegnać - powiedziałam.
- Czemu? - zapytał chłopak wstając.
- Umówiłam się z kimś po skończonej robocie. Za długo już tu siedzę.
- Miałaś wyjechać jutro - stwierdził Lambert.
Wzruszyłam ramionami.
- Takie życie.
- Pada - mruknął.
- Trudno - odparłam.
Staliśmy chwilę w milczeniu.
- Może mógłbym pojechać z tobą? - odezwał się pierwszy Lambert.
Zamyśliłam się.
- W sumie to możesz, ale to trochę daleko.
Chłopak machnął ręką.
- Nie mam nic do stracenia - rzekł.
Uśmiechnęłam się do niego. Zostawiłam na ladzie kilka moronów za trunek. Gdy oboje byliśmy na zewnątrz, z ulgą przekonałam się, że już nie pada. Weszłam do stajni, która była tuż przy gospodzie. Zagwizdałam. Usłyszałam rżenie Azy i powoli podeszłam do jej boksu.
- Twój koń? - spytał Stanger.
Kiwnęłam głową głaskając klacz.
- Ładne zwierzę - stwierdził. - Jakiej rasy?
- Nie mam pojęcia - odparłam. - Dostałam ją kiedyś. Ten, kto mi ją podarował też tego nie wiedział - otworzyłam boks. Aza wyszła z niego. Zarżała. Poszłam po jej siodło i uzdę.
- Dobrze, panie handlarz - powiedziałam do Lamberta przygotowując konia do wyjazdu. - Przygotuj swojego konia, bo nie mam dużo czasu. A droga trochę długa.
Chłopak skinął głową i odszedł. Dopięłam popręg i wyprowadziłam Azę na zewnątrz, sprawdzając czy wszystko w porządku. Po chwili pojawił się Lambert ze swoim koniem. Zagwizdałam cicho.
- Ładny - stwierdziłam.
Chłopak uśmiechnął się.
- A jakże - powiedział. - Nie, Len?
Koń zarżał. Zrozumiałam, że powiedział "Oczywiście. Przecież inaczej być nie mogło." Przewróciłam oczami wskakując na swojego konia.. Claw wzbił się w powietrze. Nie lubił siedzieć na moim ramieniu w trakcie jazdy.
- Gotowy? - zawołałam do chłopaka.
- Tak - odparł uśmiechając się.
- No to jedziemy - mruknęłam bardziej do siebie niż do niego. Dodałam Azie łydkę. Zwierzę wystrzeliło jak z procy i pogalopowało w las.
***
Praktycznie już świtało gdy dotarliśmy do zniszczonej bramy w środku lasu. Gdy zsiadłam z klaczy, Claw praktycznie od razu usadowił się na moim ramieniu.
- Gdzie jesteśmy? - spytał Lambert zsiadając z konia.
- W tajnym miejscu. Trochę źle, że cię tu zabrałam, gdyż nie powinnam, więc jeśli komuś powiesz, Claw wydłubie ci oczy, a ja odetnę język.
- Mogłaś zachowywać się tak agresywnie do tamtego obleśnego typa - mruknął chłopak.
Zaśmiałam się.
- Chodź - chwyciłam chłopaka za nadgarstek i pociągnęłam w głąb bramy.
Stanęłam przed ścianą i wyszeptałam kilka słów. Ścianka odsunęła się pokazując kręte, kamienne schody. Zeszliśmy na dół. Znaleźliśmy się w pokoju głównym. Nic nie zmieniło się od mojej ostatniej wizyty. Prócz przyrostu "weteranów". Przeszłam przez salę razem z Lambertem i zapukałam do wielkich drewnianych drzwi. Weszłam do środka nie usłyszawszy odpowiedzi. Zauważyłam jak Marcus - jeden z szefów najemników i mój przybrany ojciec - siedzie z otwartą księgą i pije coś w swoim złotym kielichu.
- Witaj, Marcusie - powiedziałam z uśmiechem.
Mężczyzna spojrzał na mnie. Jego oczy się rozszerzyły.
- Kelly - rzekł. - Co cię tu sprowadza? I kim on jest? - spytał groźnie, wskazując Lamberta.
- Przyszłam, ponieważ skończyłam moją robotę. A to jest Lambert. Poznałam go podczas misji...
- Miło poznać - rzekł chłopak.
- Mnie również - mruknął Marcus.
- Masz dla mnie zadanie? - spytałam przerywając ich bezgłośną walkę.
- Tak, tak - szef najemników machnął ręką i przetarł oczy. - Pójdź coś sobie zjeść i przyjdź za chwilę. Muszę poszukać odpowiedniego zlecenia dla ciebie i kolegi.
Już chciałam mu powiedzieć, że nie pracujemy razem, ale w porę ugryzłam się w język. To nie był dobry pomysł.
- Jest Ethan? - spytałam.
- Ten ponurak? - odparł Marcus. - Był tutaj jakiś czas temu. Może jest dalej. Nie jestem pewny.
Skinęłam głową wychodząc z pomieszczenia, uśmiechając się w duchu. Marcus był jedyną osobą, która nie wiedziała, że Ethan nie jest zbyt...Zrównoważony. Może to i lepiej?
Zaprowadziłam Lamberta do pokoju jadalnego. Tam wskazałam wolny stolik do którego powoli się skierowaliśmy.
- Kogóż to moje oczy widzą! - zawołał jakiś głos. - Kelly!
Odwróciłam się. Przede mną stał Ethan i uśmiechał się szelmowsko. Także musiałam się uśmiechnąć. Przytuliłam swojego przyjaciela.
- Dobrze cię widzieć - powiedziałam puszczając go. - Savara też jest?
- Tam, gdzieś, o - rzekł chłopak machając ręką.
Zaśmiałam się.
- Kto to jest? - spytał Lambert podchodząc do nas.
- Lambert, to Ethan. Ethan, to Lambert - przedstawiłam ich sobie. - Wy pogadajcie, a ja poszukam Savary - dodałam i odeszłam szukając znajomej.


Lambert? Albo raczej, panie narratorze? Co pan myślisz o Ethanie?