czwartek, 5 listopada 2015

Od Lamberta

Dzień zaczął się stosunkowo zwyczajnie; jak co dzień rano do domu Lamberta zapukał Samuel, później inni pracownicy stajni, aż w końcu drewniany budynek za domem zapełnił się mnóstwem ciał. Konie lubiły towarzystwo ludzi, więc fakt, że Lambert posiada dziesięciu sługusów, cieszył go niezmiernie. Wszystko dla dobra zwierząt. Przynajmniej tak twierdził Stanger. Uważał, że zwierzęta są warte więcej niż niektórzy ludzi i on sam się do nich zaliczał niestety. Czasami nie rozumiał, dlaczego te piękne stworzenia chcą się z nim zadawać, skoro ma na swoim koncie wiele złych występków i nie raz krzywdził zakochane w nim kobiety. Usprawiedliwiał się słowami: "Nie moja wina, że jestem zajebisty."
    I tym bardziej dziwił się, że ma przyjaciół zarówno pośród zwierząt jak i pośród ludzi. Choćby taki zwyczajny Samuel. Niby nikt, niby szary człek bez szczególnych cech i inteligencji, a jednak jego towarzystwo dawało Lambertowi wiele uciechy. I tak toczyło się nędzne życie na ziemi.
    Powitawszy wszystkich pracowników, Lambert wziął się za zliczanie rachunków. Musiał jak najszybciej obliczyć zarobki, wydatki i zaplanować wypłaty dla stajennych. Zadanie było męczące i nudne, zwłaszcza dla Lamberta, który uwielbiał się ruszać i przeżywać wszelkiego rodzaju ekscytujące przygody. Ból pleców pojawił się błyskawicznie, dlatego Stanger odszedł od dębowego biurka, by przestać myśleć o liczbach i pieniądzach, oraz by zniwelować ból mięśni. Nigdy jeszcze nie widział na swoim biurku tylu papierów i zamówień na rasowe silne ogiery. Niestety ostatnimi czasy otrzymywał jedynie nic niewarte propozycje, natomiast z książęcego dworu ani jednej. To one były dla Lamberta najcenniejsze, bo król zawsze brał trzy najlepsze konie i płacił 1000 moronów od sztuki. Tyle pieniędzy starczało na trzy miesiące, a od dwóch nie przyszedł do stajni żaden list z dworu, co mocno martwiło mężczyznę. Interes kręcił się tak długo, jak Lambert miał środki na kupno rasowych koni zza morza i sprzedanie ich drożej w królestwie. Lecz zasoby kurczyły się z dnia na dzień...
    Lambert wieczory spędzał w karczmach, zamartwiał się i koniec końców upijał jak świnia, lądując w rowie lub w rynsztoku. Nudziło to go, ale chwila oderwania się od rzeczywistości pomagała. Wiadomo jednak nie od dziś, że to co dobre nie trwa wiecznie.
    W Orzechu oprócz spotykania Savary i jej znajomych, Lambert zaczął dostrzegać tajemniczą blondynkę o nieskazitelnej urodzie. Na jej ramieniu zawsze siedziała biała sowa i złowrogo spoglądała dookoła, więc Lambert nigdy nie miał odwagi, by podejść i porozmawiać. Tak, bał się tego ptaka i nadał mu nawet imię Paskuda. Nie ze względu na wygląd, bo tego pozazdrościć by mógł każdy kolekcjoner ptactwa, ale z powodu charakterku sowy. Do każdego syczała i próbowała drapać. Aż ciarki przechodziły na myśl o rozszarpanym tymi wielkimi szponami ramieniu.
    Więc oprócz zmartwienia dotyczącego finansów Lambert miał kolejne, choć nieco odmienne - zauroczenie nieznajomą kobietą. Przeklinał w duchu swoją kochliwość. Czasami po prostu wolałby być aseksualny, byłoby łatwiej i ciszej w sypialni. Chociaż w sumie tego drugiego Lambert nie chciałby stracić... To po prostu zbyt piękne i przyjemne, nie dla niego cisza i czysta pościel.
    Tak mijały kolejne dni, Lambert dalej upijał się w trzy dupy i lądował w mało higienicznych miejscach, a nieznajoma blondynka nawiedzała Orzecha każdego dnia. Stanger nie był pewien, gdzie ona znika. Pierwsza myśl dotyczyła prostytucji, nie miał jednak odwagi przyznać tego przed samym sobą, dlatego postanowił wymyślić lepszą wymówkę i uspokoić skołatane nerwy. Wolałby, żeby kobieta, z którą planuje pójść do łóżka, była damą, a nie ladacznicą. Powiedzmy sobie szczerze - każdy szanujący się mężczyzna nie zdecyduje się na związek z byle kim, a Lambert uznawał się za kogoś naprawdę wysoko postawionego w hierarchii społecznej.
    Pewnego deszczowego wieczora Lambert znów wylądował w Orzechu, ale zupełnie przypadkiem. Wracał do domu po całym dniu zbierania informacji na temat kursów statków z najlepszymi końmi Szarej krwi. Potrzebował dwóch nowych klaczy rozpłodowych i kilku silnych ogierów, bo po sprzedania pięciu stajnia zaczęła świecić pustkami. Tamtego wieczora wszystko go bolało, miał dosyć interesów na dziś i marzył o ciepłej kąpieli oraz długim kilku godzinnym śnie. Plany pokrzyżowało mu rozpętanie się nagłej burzy z potężnymi piorunami. Lambert jako hydrofob wskoczył do pierwszego lepszego budynku, a była nim karczma Orzech. I kolejny wieczór Lambert spędził przy swoim ulubionym stoliku, obserwując błyskawice przecinające szare niebo. Ludzie w karczmie tańczyli, bawili się w najlepsze, wędrująca grupka bardów przygrywała radosne melodie i nikt nie zdawał się przejmować burzą. Lambert chciał nawet przyłączyć się do zabawy, ale coś kazało mu zostać przy stoliku i obserwować. Migoczące światła świec nadawały karczmie ciepłego klimatu i naprawdę przyjemnej atmosfery. Lambert zadał sobie pytanie, dlaczego nigdy wcześniej nie zauważył tego oczywistego uroku Orzecha. Już zamierzał wstać, by zatańczyć, gdy nagle dostrzegł zbliżającą się w jego kierunku blondynkę z sową na ramieniu. Zamarł wgapiony w jej kuszące, różowe usta. Przekonany był, że tak jak zawsze kobieta go minie i wyjdzie, ale tym razem ku uciesze Lamberta zatrzymała się przy jego stoliku i wskazała palcem na krzesło naprzeciwko mężczyzny. Ten uśmiechnięty od ucha do ucha nie usłyszał pytania, jakie zadała mu kobieta. Skinął jedynie głową i z radością obserwował, jak blondyna sięga po oparcie krzesła, odsuwa je lekko i... odchodzi z krzesłem w dłoniach. Lambert chwilę zastanawiał się, co właśnie się wydarzyło. Nie mógł uwierzyć, że stracił być może jedyną szansę, by porozmawiać z nieznajomą pięknością. Załamany patrzył, jak chuda i zgrabna postać znika w tłumie razem z krzesłem. Pal licho krzesło! Kobieta mu uciekła! Lambert mógł zagadać, zachować się normalnie i zapytać, czy nie zechciałby się dosiąść, ale nie, musiał zrobić z siebie idiotę, uśmiechając się jakoby upośledzony człowiek. Czasami po prostu Bóg ma inne plany, niż byśmy tego chcieli i Lambertowi nie dane było poznać smaku ust blondynki.
    "Jak tu zagadać? Ona przecież ma mnie teraz za kretyna!" - myślał Lambert, wypijając kolejny kufel alkoholu nieznanego pochodzenia. Było mu już wszystko jedno, czy się upije do nieprzytomności, czy nie. Po prostu musiał odwrócić swoją uwagę od wizji rozmowy z nieznajomą. Kobieta nie dawała mu spokoju!
    Czas mijał, burza dalej szalała, a ludzi w karczmie nie ubywało, a przeciwnie - robił się coraz większy tłok. Duszności były kwestią czasu, więc Lambert postanowił wyjść z karczmy pomimo szalejącej ulewy. Chciał wrócić do domu i wyspać się, tak jak sobie postanowił kilka godzin temu. Podziękował karczmarzowi za trunki, których cena była niska, a smak mimo to niczego sobie, i wyszedł na dwór. Z ulgą Lambert stwierdził, że deszcz nieco zwolnił i może ubrania jakoś wytrzymają podróż do domu. W końcu to tylko chwila biegu. Zanim jednak Lambert miał choćby szansę na określenie, w którą uliczkę ma wejść, rozległ się krzyk:
    - Pomocy...! - prośba o pomoc urwała się nagle i Stanger wiedział, że coś jest nie tak. Spojrzał w lewo na ciemną alejkę pomiędzy karczmą, a sąsiadującym budynkiem. Pomimo ciszy, która ponownie zawojowała na ulicy, Lambert postanowił zaspokoić ciekawość. Zakradł się do alejki i ostrożnie zerknął w jej głąb, wystawiając za krawędź ściany jedynie kawałek twarzy. Wiele nie zdążył zobaczyć, bo coś mocno uderzyło go w nos i powaliło na ziemię. Lambert zakrył dłonią obitą twarz i skrzywił się, czując silny pulsujący ból.
    - Co do cholery...? - stęknął, patrząc w górę. Stał nad nim wysoki obleśny staruch trzymający w objęciach młodą kobietę. Lambert poczuł się, jak gdyby ktoś trzepnął go ogromnym młotem prosto w brzuch. Tą młodą kobietą była piękna nieznajoma z sową.
    - Zostaw ją, oblechu! - warknął Lambert, podnosząc się z mokrej trawy. Tyle by było jeśli chodzi o czyste i suche ubrania. Bez wahania Stanger rzucił się z pięściami na brudnego mężczyznę i trafił go prosto w szczękę, odpychając tym samym od blondynki. Uciekła ona z jego objęć, a Lambert zaczął okładać przeciwnika pięściami, później kopnął go kilka razy w brzuch, aż wreszcie odetchnął głęboko i uspokoił się. Stał tak nad kolesiem i patrzył na niego morderczym wzrokiem, co oczywiście niczego nie dało, bo facet wciąż leżał roztrzęsiony i skulony na ziemi. Nie był jednak bezbronny. Gdy tylko Lambert stracił na chwilę czujność, mężczyzna złapał go za kostkę i pociągnął do siebie tak, że biedny Stanger upadł do tyłu i obił sobie głowę, a całe jego ubranie ubrudzone zostało brudną wodą i błotem. Stęknął, ocierając dłonią stłuczoną potylicę. A oblech podskoczył do góry i ile sił w nogach uciekł z miejsca zdarzenia.
    - Nosz ja pierdole, a chciałem choć raz wrócić normalnie do domu - szepnął do siebie, z bólem stwierdzając, że ubranie nadaje się co najwyżej do wyrzucenia. Całe brudne i podarte w niektórych miejscach. Kolejne morony niepotrzebnie wydane na ciuchy!
    Ciężko było Lambertowi uwierzyć, że zdołał ocalić swoją miłość. Napastnik zdawał się być dwa razy silniejszym człowiekiem od Stangera. I ta złość w jego oczach... Lambert już wolał zadawać się z upiorną sową Paskudą niż z tym człowiekiem. Jakimś cudem jednak brunet zdołał pokonać osiłka i ocalił blondynkę, która stała nad nim i podawała mu dłoń. Nie wypadało, by Lambert opierał swój ciężar na damie, dlatego grzecznie skinął głową, mówiąc tym samy, że nie potrzebuje pomocy, i wstał o własnych siłach.
    - Było blisko - uśmiechnął się do kobiety, otrzepując rękawy płaszcza z błota i wody. - Wszystko w porządku?
    - Czy fakt, że ktoś chciał mnie zgwałcić, jest w porządku? - mruknęła z niezadowoleniem. - W każdym razie dzięki za ratunek.
    - Chcesz wrócić do karczmy czy może odprowadzić cię do domu? - zaproponował Lambert, powoli kierując się w stronę wyjścia z alejki. - Moglibyśmy się czegoś napić i...
    Przerwał, bo w tej samej chwili nad jego głową przeszybowała duża postać i wylądowała na ramieniu nieznajomej. Lambert, widząc jak ptak łypie na niego ogromnymi ślepiami, zamierzał porzucić swój plan upicia się w towarzystwie kobiety, ale blondynka przejęła inicjatywę.
Kelly? :D Podoba się opowiadanko? :>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz