Propozycja Kelly bardzo Lamberta zdziwiła. Nie dlatego, że nie jest on
człowiekiem zajmującym się zleceniami, które można przypisać do
przestępczości, ale dlatego, że był zupełnie przypadkowym tworem w życiu
kobiety, a ona mimo wszystko chciała gdzieś z nim jechać. Ledwo się
znali! Ale jednak zaproponowała mu wspólną pracę, gdy miała do wyboru
całą zgraję najemników, zdecydowanie lepszych od lichego nieznajomka.
- J... ja? - zaniemówił odrobinę, gapiąc się tępo na kobietę.
Przewróciła oczyma i posłała Lambertowi minę mówiącą: "Dostaniesz w ten
głupi czerep, jak się nie zgodzisz."
- Nie, Lambert, Matka Święta - uniosła rękę do góry, wskazując palcem sufit. Było jasne, że miała na myśli Niebo.
- Po prostu jestem zaskoczony, że zdecydowałaś się MNIE zaproponować
współpracę - Lambert z grzeczności wstał, by ustąpić miejsca Kelly. Ta
jedynie machnęła na ten gest ręką i wskazała ruchem oczu schody
prowadzące na zewnątrz bazy.
- Uznałam to za "tak" i teraz nie masz już wyjścia. Jedziesz ze mną.
W sumie czemu nie. Siedzieć w domu czy przeżyć przygodę? Oczywiście, że
wybieram to drugie! - pomyślał Lambert z ukrywaną radością, maszerując
za Kelly w górę schodów. Zastanawiał się ile czasu minie, zanim wyjawi
jej swoje uczucie. I jak wytłumaczy fakt, że zakochał się w niej od
pierwszego spojrzenia...
Zanim wyruszyli w kierunku granicy,
którą musieli przekroczyć, bowiem zleceniodawca znajdował się w
sąsiednim kraju, Lambert poprosił Kelly, by zajechali do jego stajni.
Stanger musiał powiedzieć Samuelowi, swojemu zastępcy, o wyjeździe. Miał
cichą nadzieję, że po powrocie zastanie stajnię w jednym kawałku.
Pożegnanie było krótkie i nie zawierało szczególnych głębszych uczuć.
Lambert poklepał Sama po ramieniu i życzył po powodzenia, po czym
dosiadł konia i u boku Kelly ruszył w drogę.
Czas podróży Lambert
oszacował na trzy dni w jedną stronę. Zabrali więc ze sobą mnóstwo
prowiantu i skóry, by urządzić sobie przyjemny biwak, gdyby - broń Boże -
byli zmuszeni do nocowania w lesie. Właściwie Kelly już na samym
początku powiedziała, że jej nie przeszkadza spanie pod gołym niebem w
otoczeniu nieprzewidywalnej przyrody, co niezwykle zaimponowało
Lambertowi. I on lubił biwaki i ogniska.
Postanowili część drogi
przebyć na skróty tj. przez las. Tu tkwił haczyk - istniało dużo
prawdopodobieństwo nocowania pośród drzew. Galopowali jednak żwawo,
manewrując na krętej i wąskiej ścieżce, którą po pewnym czasie zgubili.
Kelly jako świetna nawigatorka wiedziała mimo wszystko, w którym
kierunku jechać i Lambert całkowicie jej zaufał w tej sprawie. Po drodze
zwalniali kilka razy, by konie mogły odpocząć odrobinkę. Idąc stępem
dwójka wędrowców mogła sobie spokojnie porozmawiać, z czego Lambert
natychmiast skorzystał - wizja długiej prywatnej rozmowy z Kelly była
zbyt kusząca, by się powstrzymać.
Dowiedział się prawie
wszystkiego o jej zawodzie, usłyszał również nieco o przeszłości,
konkretniej o rodzinie i pewnych trudnościach, które wystąpiły kilka lat
temu. Co bardzo go zaskoczyło to fakt, iż Kelly odważyła się mu
powiedzieć o swoich kontaktach z czarownicami. Dlaczego mu to
powiedziała? Aż tak mu zaufała? Czy może jest to sytuacja dla niej
zupełnie normalna, na porządku dziennym?
- Kelly? - zagadnął
kobietę, gdy ponownie zwolnili do stępu. - Mówiłaś, że miałaś kontakt z
czarownicami. Jesteś jedną z nich?
- Nie z czarownicami, a z
czarodziejkami - poprawiła go. Paskuda, siedząca na ramieniu kobiety,
nagle zaskrzeczała potwornie, jakby kto ją z piór i ze skóry odzierał.
Kelly również ma swoje granice cierpliwości i sowa najwidoczniej je
przekroczyła, bo blondynka szybkim ruchem dłoni odpędziła ptaka. Ten
niechętnie poddał się woli właścicielki i odleciał. - Tak, zadawałam się
z nimi długi czas i zresztą sama nią jestem. A może raczej byłam.
- Jak to byłaś? Wyrzekłaś się takiego daru? - zdziwił się Lambert,
ściągając brwi. Naprawdę nie sądził, że spotka kogoś, kto stracił swoje
moce. Wiele by dał, by samemu jakieś posiąść.
- Nie wszystko jest
błogosławieństwem, Lambert. Dla jednego coś może być dobre, dla kogoś
innego nie. Chociaż fakt, te moje moce były naprawdę bardzo użyteczne! -
widać było, że Kelly tęskni za utraconym darem. Lambertowi przez chwilę
zrobiło się jej szkoda, ale pochłonięty opowieścią Kelly nie przejmował
się tym zbyt długo. - Mogłam rzucać strasznie trwałe zaklęcia,
obezwładniać innych wzrokiem! To było niesamowite uczucie, gdy stałam
przyparta do ściany, znikąd pomocy i zero możliwości ucieczki, a przede
mną nacierająca na mnie zgraja zbirów! A nagle !BAM! i leżeli jak martwi
na ziemi, bez ruchu, nieprzytomni! Potęga tych zaklęć... Nie da się
tego słowami opisać!
- Tęsknisz za nimi?
- Czasami.
Przydawały się, zwłaszcza w takim zawodzie jaki mam - wzruszyła
ramionami, wznosząc oczy ku górze. Czerwone promienie słońca przenikały
przez korony drzew, tworząc jeden wielki teatr cieni. - No wiesz, było
łatwiej. Nie trzeba było się pocić przy zabijaniu przeszkód, wystarczyło
je uśpić. A teraz? Trochę lipa.
- A mogę spytać, jak straciłaś
te moce? - Lambert zapytał odrobinkę niepewnie. Nie mógł bowiem
przewidzieć reakcji kobiety na to pytanie, miał jednak szczęście, bo
Kelly uśmiechnęła się do niego i skinęła głową.
- To żadna
tajemnica. Pracowałam kiedyś z pewnym wpływowym czarownikiem. Ale jak
wiadomo nie od dziś, ważni ludzie są strasznie zarozumiali i irytujący.
Działał mi na nerwy, później obwiniał o niepowodzenie misji, to się
zdenerwowałam i okaleczyłam go - powiedziała to najszybciej jak się
dało. Najwidoczniej ta historia wciąż jest dla niej bardzo bliska -
pomyślał Lambert.
- Zabiłaś go? - dopytywał, ciekawy każdego najmniejszego szczegółu.
- Nie, mówię przecież, że jedynie okaleczyłam. Dokładniej urwałam mu
palce u rąk pewnym zaklęciem - rzekła, patrząc Lambertowi prosto w oczy.
Chciała zobaczyć, jak zareaguje on na taką wiadomość, ale właściwie nie
zareagował w ogóle. Wzruszył jedynie ramionami. - Za to zabrano mi
część mocy. Wielka Rada pozostawiła jedynie jedną. Rozmowa ze
zwierzętami.
- Użyteczna moc! Zazdroszczę - mruknął Lambert. W jego głosie ewidentnie słychać było zazdrość, ogromne jej pokłady.
- I tak się dogadujesz ze swoimi końmi jak nikt inny! Nie narzekaj -
zachichotała Kelly, patrząc spod zmrużonych powiek na spokojnego
wierzchowca Lamberta. - Len poddaje się twojemu najdelikatniejszemu
ruchowi.
- Miło to słyszeć, zwłaszcza zawodowemu koniarzowi - na
twarzy Lamberta pojawił się szeroki banan. - Chyba jesteśmy niedaleko
miasta. Słychać wycie psów.
- Idealne wyczucie! Już zmierzcha, a
trzeba znaleźć miejsce, żeby przenocować - zawołała Kelly, poganiając
swoją klacz, by przeszła do galopu. Lambert zrobił to samo żałując, że
rozmowa tak szybko się skończyła. Będzie jeszcze wiele okazji! -
pocieszył się w duchu i ruszył za Kelly, znów obserwując jej zgrabny
tył.
***
- Jak to nie ma pokoi? - lamentowała Kelly, co chwilę ziewając głośno. - Musimy się gdzieś kimnąć!
- Przykro mi, nic nie poradzę, że wszystko zajęte - odpowiedział
karczmarz, czyszcząc duże gliniane kufle. - Jedyne co zostało, to
niewielki pokój, ale z jednym łóżkiem. Czy wy... razem coś...? - Zapytał
mało dyskretnie, pokazując palcem to na Kelly, to na Lamberta. Brunet
zaprzeczył ruchem głowy i powstrzymał swoją znajomą przed zasadzeniem gonga karczmarzowi.
- Nie pora na kłótnie - próbował uspokoić dziewczynę. - Weźmiemy ten pokój, cokolwiek.
Karczmarz podał Lambertowi kluczyk od pokoju i wysłał jakiegoś sługusa,
by pokazał im drogę do pomieszczenia. Było ono małe, urządzone byle
jak. Jedno stojące pod oknem łóżko, stolik i trzy zapasowe świece na
parapecie. Żadnych luksusów.
- Ja prześpię się na podłodze, ty
weź łóżko - zaproponował Lambert, zapalając jedną ze świec, by w pokoju
zrobiło się jaśniej i przytulniej.
- Dobroduszny Lambert poświęca
się dla nieznajomej? Jakie to miłe i romantyczne - parsknęła Kelly,
rzucając Lambertowi przelotne, sarkastyczne spojrzenie.
- Jak nie
chcesz, to ja mogę spać na łóżku, wybieraj - Lambert zdenerwował się
odrobinę, ale postanowił nie wszczynać kłótni już pierwszego dnia
podróży. - Zrzęda.
- Weź idź już spać - warknęła Kelly, hycając pod kołdrę. Zgasiła świecę, w pokoju zapanowała ciemność.
- Dobranoc - szepnął Lambert, czując motylki w brzuchu. Nigdy wcześniej
nie był w podobnym stanie. Upił się miłością. Zakochał się w Kelly z
dnia na dzień. Wcześniej było to zwyczajne zauroczenie jej urodą, ale
nieprzeciętny jak na kobietę charakter wręcz zmusił go do pogłębienia
uczucia. Ja? Zakochany? - dziwił się, powoli zasypiając.
- Dobranoc - odpowiedziało mu po dłuższej chwili ciche słowo Kelly.
Kelly?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz