czwartek, 5 listopada 2015

Od Lamberta CD. Kelly

Propozycja Kelly bardzo Lamberta zdziwiła. Nie dlatego, że nie jest on człowiekiem zajmującym się zleceniami, które można przypisać do przestępczości, ale dlatego, że był zupełnie przypadkowym tworem w życiu kobiety, a ona mimo wszystko chciała gdzieś z nim jechać. Ledwo się znali! Ale jednak zaproponowała mu wspólną pracę, gdy miała do wyboru całą zgraję najemników, zdecydowanie lepszych od lichego nieznajomka.
    - J... ja? - zaniemówił odrobinę, gapiąc się tępo na kobietę. Przewróciła oczyma i posłała Lambertowi minę mówiącą: "Dostaniesz w ten głupi czerep, jak się nie zgodzisz."
    - Nie, Lambert, Matka Święta - uniosła rękę do góry, wskazując palcem sufit. Było jasne, że miała na myśli Niebo.
    - Po prostu jestem zaskoczony, że zdecydowałaś się MNIE zaproponować współpracę - Lambert z grzeczności wstał, by ustąpić miejsca Kelly. Ta jedynie machnęła na ten gest ręką i wskazała ruchem oczu schody prowadzące na zewnątrz bazy.
    - Uznałam to za "tak" i teraz nie masz już wyjścia. Jedziesz ze mną.
    W sumie czemu nie. Siedzieć w domu czy przeżyć przygodę? Oczywiście, że wybieram to drugie! - pomyślał Lambert z ukrywaną radością, maszerując za Kelly w górę schodów. Zastanawiał się ile czasu minie, zanim wyjawi jej swoje uczucie. I jak wytłumaczy fakt, że zakochał się w niej od pierwszego spojrzenia...
    Zanim wyruszyli w kierunku granicy, którą musieli przekroczyć, bowiem zleceniodawca znajdował się w sąsiednim kraju, Lambert poprosił Kelly, by zajechali do jego stajni. Stanger musiał powiedzieć Samuelowi, swojemu zastępcy, o wyjeździe. Miał cichą nadzieję, że po powrocie zastanie stajnię w jednym kawałku. Pożegnanie było krótkie i nie zawierało szczególnych głębszych uczuć. Lambert poklepał Sama po ramieniu i życzył po powodzenia, po czym dosiadł konia i u boku Kelly ruszył w drogę.
    Czas podróży Lambert oszacował na trzy dni w jedną stronę. Zabrali więc ze sobą mnóstwo prowiantu i skóry, by urządzić sobie przyjemny biwak, gdyby - broń Boże - byli zmuszeni do nocowania w lesie. Właściwie Kelly już na samym początku powiedziała, że jej nie przeszkadza spanie pod gołym niebem w otoczeniu nieprzewidywalnej przyrody, co niezwykle zaimponowało Lambertowi. I on lubił biwaki i ogniska.
    Postanowili część drogi przebyć na skróty tj. przez las. Tu tkwił haczyk - istniało dużo prawdopodobieństwo nocowania pośród drzew. Galopowali jednak żwawo, manewrując na krętej i wąskiej ścieżce, którą po pewnym czasie zgubili. Kelly jako świetna nawigatorka wiedziała mimo wszystko, w którym kierunku jechać i Lambert całkowicie jej zaufał w tej sprawie. Po drodze zwalniali kilka razy, by konie mogły odpocząć odrobinkę. Idąc stępem dwójka wędrowców mogła sobie spokojnie porozmawiać, z czego Lambert natychmiast skorzystał - wizja długiej prywatnej rozmowy z Kelly była zbyt kusząca, by się powstrzymać.
    Dowiedział się prawie wszystkiego o jej zawodzie, usłyszał również nieco o przeszłości, konkretniej o rodzinie i pewnych trudnościach, które wystąpiły kilka lat temu. Co bardzo go zaskoczyło to fakt, iż Kelly odważyła się mu powiedzieć o swoich kontaktach z czarownicami. Dlaczego mu to powiedziała? Aż tak mu zaufała? Czy może jest to sytuacja dla niej zupełnie normalna, na porządku dziennym?
    - Kelly? - zagadnął kobietę, gdy ponownie zwolnili do stępu. - Mówiłaś, że miałaś kontakt z czarownicami. Jesteś jedną z nich?
    - Nie z czarownicami, a z czarodziejkami - poprawiła go. Paskuda, siedząca na ramieniu kobiety, nagle zaskrzeczała potwornie, jakby kto ją z piór i ze skóry odzierał. Kelly również ma swoje granice cierpliwości i sowa najwidoczniej je przekroczyła, bo blondynka szybkim ruchem dłoni odpędziła ptaka. Ten niechętnie poddał się woli właścicielki i odleciał. - Tak, zadawałam się z nimi długi czas i zresztą sama nią jestem. A może raczej byłam.
    - Jak to byłaś? Wyrzekłaś się takiego daru? - zdziwił się Lambert, ściągając brwi. Naprawdę nie sądził, że spotka kogoś, kto stracił swoje moce. Wiele by dał, by samemu jakieś posiąść.
    - Nie wszystko jest błogosławieństwem, Lambert. Dla jednego coś może być dobre, dla kogoś innego nie. Chociaż fakt, te moje moce były naprawdę bardzo użyteczne! - widać było, że Kelly tęskni za utraconym darem. Lambertowi przez chwilę zrobiło się jej szkoda, ale pochłonięty opowieścią Kelly nie przejmował się tym zbyt długo. - Mogłam rzucać strasznie trwałe zaklęcia, obezwładniać innych wzrokiem! To było niesamowite uczucie, gdy stałam przyparta do ściany, znikąd pomocy i zero możliwości ucieczki, a przede mną nacierająca na mnie zgraja zbirów! A nagle !BAM! i leżeli jak martwi na ziemi, bez ruchu, nieprzytomni! Potęga tych zaklęć... Nie da się tego słowami opisać!
    - Tęsknisz za nimi?
    - Czasami. Przydawały się, zwłaszcza w takim zawodzie jaki mam - wzruszyła ramionami, wznosząc oczy ku górze. Czerwone promienie słońca przenikały przez korony drzew, tworząc jeden wielki teatr cieni. - No wiesz, było łatwiej. Nie trzeba było się pocić przy zabijaniu przeszkód, wystarczyło je uśpić. A teraz? Trochę lipa.
    - A mogę spytać, jak straciłaś te moce? - Lambert zapytał odrobinkę niepewnie. Nie mógł bowiem przewidzieć reakcji kobiety na to pytanie, miał jednak szczęście, bo Kelly uśmiechnęła się do niego i skinęła głową.
    - To żadna tajemnica. Pracowałam kiedyś z pewnym wpływowym czarownikiem. Ale jak wiadomo nie od dziś, ważni ludzie są strasznie zarozumiali i irytujący. Działał mi na nerwy, później obwiniał o niepowodzenie misji, to się zdenerwowałam i okaleczyłam go - powiedziała to najszybciej jak się dało. Najwidoczniej ta historia wciąż jest dla niej bardzo bliska - pomyślał Lambert.
    - Zabiłaś go? - dopytywał, ciekawy każdego najmniejszego szczegółu.
    - Nie, mówię przecież, że jedynie okaleczyłam. Dokładniej urwałam mu palce u rąk pewnym zaklęciem - rzekła, patrząc Lambertowi prosto w oczy. Chciała zobaczyć, jak zareaguje on na taką wiadomość, ale właściwie nie zareagował w ogóle. Wzruszył jedynie ramionami. - Za to zabrano mi część mocy. Wielka Rada pozostawiła jedynie jedną. Rozmowa ze zwierzętami.
    - Użyteczna moc! Zazdroszczę - mruknął Lambert. W jego głosie ewidentnie słychać było zazdrość, ogromne jej pokłady.
    - I tak się dogadujesz ze swoimi końmi jak nikt inny! Nie narzekaj - zachichotała Kelly, patrząc spod zmrużonych powiek na spokojnego wierzchowca Lamberta. - Len poddaje się twojemu najdelikatniejszemu ruchowi.
    - Miło to słyszeć, zwłaszcza zawodowemu koniarzowi - na twarzy Lamberta pojawił się szeroki banan. - Chyba jesteśmy niedaleko miasta. Słychać wycie psów.
    - Idealne wyczucie! Już zmierzcha, a trzeba znaleźć miejsce, żeby przenocować - zawołała Kelly, poganiając swoją klacz, by przeszła do galopu. Lambert zrobił to samo żałując, że rozmowa tak szybko się skończyła. Będzie jeszcze wiele okazji! - pocieszył się w duchu i ruszył za Kelly, znów obserwując jej zgrabny tył.
***
    - Jak to nie ma pokoi? - lamentowała Kelly, co chwilę ziewając głośno. - Musimy się gdzieś kimnąć!
    - Przykro mi, nic nie poradzę, że wszystko zajęte - odpowiedział karczmarz, czyszcząc duże gliniane kufle. - Jedyne co zostało, to niewielki pokój, ale z jednym łóżkiem. Czy wy... razem coś...? - Zapytał mało dyskretnie, pokazując palcem to na Kelly, to na Lamberta. Brunet zaprzeczył ruchem głowy i powstrzymał swoją znajomą przed zasadzeniem gonga karczmarzowi.
    - Nie pora na kłótnie - próbował uspokoić dziewczynę. - Weźmiemy ten pokój, cokolwiek.
    Karczmarz podał Lambertowi kluczyk od pokoju i wysłał jakiegoś sługusa, by pokazał im drogę do pomieszczenia. Było ono małe, urządzone byle jak. Jedno stojące pod oknem łóżko, stolik i trzy zapasowe świece na parapecie. Żadnych luksusów.
    - Ja prześpię się na podłodze, ty weź łóżko - zaproponował Lambert, zapalając jedną ze świec, by w pokoju zrobiło się jaśniej i przytulniej.
    - Dobroduszny Lambert poświęca się dla nieznajomej? Jakie to miłe i romantyczne - parsknęła Kelly, rzucając Lambertowi przelotne, sarkastyczne spojrzenie.
    - Jak nie chcesz, to ja mogę spać na łóżku, wybieraj - Lambert zdenerwował się odrobinę, ale postanowił nie wszczynać kłótni już pierwszego dnia podróży. - Zrzęda.
    - Weź idź już spać - warknęła Kelly, hycając pod kołdrę. Zgasiła świecę, w pokoju zapanowała ciemność.
    - Dobranoc - szepnął Lambert, czując motylki w brzuchu. Nigdy wcześniej nie był w podobnym stanie. Upił się miłością. Zakochał się w Kelly z dnia na dzień. Wcześniej było to zwyczajne zauroczenie jej urodą, ale nieprzeciętny jak na kobietę charakter wręcz zmusił go do pogłębienia uczucia. Ja? Zakochany? - dziwił się, powoli zasypiając.
    - Dobranoc - odpowiedziało mu po dłuższej chwili ciche słowo Kelly.
Kelly?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz