czwartek, 5 listopada 2015

Od Lamberta CD. Kelly

Lamberta zastanawiało jedno – co dziewczyna przed nim ukrywa? Pędzili żwawo przed siebie, nie oglądając się na gospodę ani razu. Znów znaleźli się pod koroną drzew, na co Len próbował protestować buntowniczymi szarpnięciami łba. Lambert w pewien sposób go rozumiał, po za tym wyczuwał też jego niezadowolenie – nikt przecież nie lubi manewrować pomiędzy drzewami, potykać się o wystające wysoko nad ziemię korzenie i przez cały czas wlepiać wzrok na zad prowadzącego konia. Lecz Kelly protesty Lena zupełnie nie interesowały, a Lambert nie chciał podburzać dziewczyny. Wojna? Z nią? Samobójstwo, a nie wojna!
- Kelly! - zawołał za nią, gdy zaczęła z galopu przyspieszać do cwału. Lambert nazwał to szaleństwem i bez wahania zaczął krzyczeć za kobietą, by zwolniła. Dzięki Bogu zrobiła to.
- Czego? - warknęła, zatrzymując Azę. Lambert zrobił to samo ze swoim wierzchowcem. - Nie mamy czasu na pogawędki.
- Pewnie. Chciałem ci tylko przypomnieć, że jeśli nie będziemy ostrożni, to nigdzie nie zajedziemy – przyjrzał się bacznie jej napiętej, jak gdyby bladej twarzy. Zacięta mina z łatwością mogłaby przygasić entuzjazm Lamberta, ale nie wtedy, gdy chodziło o dobro jego konia. - Nie możemy przemierzyć lasu cwałem! Konie się potkną, broń nas Boże o tego!, i katastrofa gotowa. Nie chcesz tego, prawda?
- Dobra, Lambert, przymknij jadaczkę i jedź pierwszy, skoro tak ci zależy na spóźnieniu! - odpowiedziała głośno, praktycznie krzycząc, ściągając wodze, by Aza się cofnęła o kilka kroków. - No? Jedź! Ruszaj! - warknęła w stronę Lamberta. Odpowiedział jej jedynie zdziwionym spojrzeniem, ale nie chciał się kłócić. Już i tak mocno zdenerwował kobietę, nie potrzeba było kontynuować tej bezsensownej rozmowy, która i tak prowadziła donikąd.
- Skoro tak chcesz – wzruszył ramionami i popędził przed siebie, oczywiście galopem, żeby Len nie ucierpiał. Aż do zmierzchu jechali w absolutnej ciszy. Po lesie rozchodził się jedynie tętent kopyt i pojedyncze parsknięcia koni, którym powoli zaczynało brakować sił. Lambert zmuszony był zwolnić i porozmawiać o tym ze wciąż wzburzoną Kelly.
- Trzeba przenocować gdzieś tu – zaproponował. Najwidoczniej propozycja Kelly się nie spodobała, czy jej się w ogóle cokolwiek podoba?, bo z grymasem obrzydzenia zerknęła na nieco błotnistą ziemię. Ostatnie deszcze nawiedziły wszystkie okoliczne królestwa i sprawiły, że podłoże stało się śliskie, mokre i utrudniające poruszanie się. Niestety skoro Kelly się tak śpieszyła z wyjazdem powinna być przygotowana na nieprzyjemną noc w lesie. - Rozpalimy ognisko, ja na coś zapoluję, ty w tym czasie zrobisz prowizoryczny hamak albo szałas i wszystko gotowe! Czym tu się przejmować?
- Zobaczymy, jak to nam wyjdzie. Dosyć gadania, znajdźmy dobre miejsce i rozsiodłajmy konie. Aza już ma zdecydowanie dosyć – poklepała klacz po szyi i ścisnęła jej boki, by powoli ruszyła do przodu.

Dosyć szybko odnaleźli odpowiednie miejsce na nocleg. Cztery drzewa zataczały półkrąg wokół niewielkiej polanki leśnej. Nie była to nawet otwarta przestrzeń, a raczej miejsce, w którym pięć czy sześć drzew dawno temu zostało wyciętych i wyrwa już została.
- Na pierwszych dwóch drzewach zawieś hamak dla siebie i jak zdążysz, i zechcesz oczywiście, będziesz mogła zrobić również hamak dla mnie pomiędzy trzecim i czwartym, co ty na to? - zaproponował, przywiązując w tym samym czasie konie do wbitych w ziemię dużych pali. Trzeba było zabezpieczyć kopytne, by nie oddaliły się od obozu. Licho wie, co znajduje się w tym lesie – pomyślał Lambert, skończywszy robotę. Podszedł więc do swojego plecaka i wyjął łuk oraz jeden ze swoich dłuższych sztyletów.
- Idę na polowanie, powinienem wrócić zanim zrobi się całkiem ciemno – puścił oczko do kobiety, na której zalotny gest nie zrobił najmniejszego wrażenia. Przynajmniej tak Lambert odczytał jej ignorancję na jego starania. Może ma okres? - nasunęło mu się to pytanie na myśl.
Wszedł głęboko w las, szukając odpowiedniego miejsca na przyczajkę. Kamuflażysta był z niego żaden, musiał więc radzić sobie inaczej – stać bez ruchu i udowodnić zwierzętom, że nie zagraża im, by w odpowiedniej chwili zaatakować i zabić co najmniej dwie ofiary. Lambert czuł się nieco jak drapieżny, wygłodniały wilk czający się na zdobycz. Poziom adrenaliny natychmiast mu podskoczył, a dziwne mrowienie ekscytacji w stopach nie znikało dobre kilkanaście minut. W końcu dwie sarny podeszły dosyć blisko mężczyzny, wyszedł on z cienia dużego drzewa, o którego pień się opierał, namierzył cel i wystrzelił pierwszą strzałę. Żelazny grot przebił czaszkę jednej sarny, powalając ją na ziemię natychmiastowo. Druga zdążyła umknąć, ale Lambert wiedział, że jedna i tak powinna wystarczyć dla zaledwie dwóch osób. Przykucnął przy sarnie, przyjrzał się jej i wyciągnął strzałę z czaszki. Otarłszy grot o trawę, schował amunicję z powrotem do kołczanu, a sarnę zarzucił sobie na plecy i pomaszerował w stronę obozowiska.

- Zobacz, jaką mam dla ciebie kolację! - zawołał entuzjastycznie, rzucając martwą sarnę na ziemię przed nogami Kelly. Blondynka siedziała na pniu i ostrzyła swój nóż. Spojrzawszy na sarnę, dokonała szybkich oględzin, i z zadowoleniem kiwnęła głową. - Zajmę się jej przygotowaniem. Ostrzegam, będzie niedoprawione. - Zaśmiał się cicho, siadając obok Kelly i sięgając po nóż, by poćwiartować sarnę.
- Dowcipniś z ciebie – parsknęła Kelly.
- Za to ty wielka dama – odegrał się Lambert, rzucając w ogień tłuszcz zwierzęcia. - Nie zachowuj się jak pani, to do ciebie niepodobne i nie pasuje ci.
- Odczep się, dobra? - warknęła, zabierając mężczyźnie sarnę sprzed nosa. Sama przystąpiła do odcinania tylnej kończyny. - Potrafię o siebie zadbać i powinieneś się tego po najemniczce spodziewać.
- Koniec gadania, trzeba coś zjeść! Mamy jakiś długi ostry kij? - Lambert rozejrzał się po obozowisku w poszukiwaniu czegoś, na czym mógłby zawiesić porcje sarny, które zamierzają zjeść.
Szybko uporał się ze znalezieniem badyla, upieczenie mięsa było kwestią czasu. Zasiedli wokół ogniska, delektując się świeżym, ciepłym posiłkiem. Nawet konie zwróciły uwagę na rozluźniającą się atmosferę, którą Lambert zamierzał jeszcze bardziej rozluźnić. Po skończeniu swojej kolacji wstał, podszedł do swoich bagaży i wyjął z torby dwie duże butelki.
- Trochę piwa z tawerny? Poczujesz się jakbyś była w domciu! - zawołał rozradowany, podając kobiecie jedną z butelek. Kelly uśmiechnęła się w ramach podziękowania. Oblizawszy palce z tłuszczu, odkorkowała szklaną butelkę i upiła łyk napoju.
- Dobre! - otarła zwilżone usta, co prawie doprowadziło Lamberta do zawału. Dlaczego ona ma wszystko takie kuszące?! - pomyślał z rozpaczą, ale nie dał po sobie poznać swojego podniecenia.
- No ja mam nadzieję, że dobre! Sam robiłem. Znaczy no, pomagałem przy robieniu – przyznał z rozżaleniem. - Mnie do piwowara jeszcze daleko.
- Koniarz ma poważne obowiązki, więc nie dziwota, że nie masz czasu się nauczyć – przyznała Kelly.
- Ale żeby facet nie umiał piwa ważyć? Nie, co to, to nie! - zarechotał głośno, płosząc konie. - Wybaczcie!

Niedługo potem zarówno Lambert, jak i Kelly śmiali się na cały las, nie przejmując się ewentualnymi niebezpieczeństwami. Siedzieli coraz bliżej siebie, popijając alkohol i zajadając się kolejnymi porcjami sarniny. Lambert nigdy nie pomyślałby, że tak bardzo zadurzy się w jakiejkolwiek kobiecie. Kelly okazała się być ideałem! Gdy zbliżyła się do niego tak blisko, że dotknęli się ramionami, stracił kontrolę nad własnym ciałem.
- Kelly – mruknął, opierając głowę na jej ramieniu. Nie powiedziała nic, nie zaprotestowała, nie poruszyła się, więc mężczyzna uznał to za zgodę na bliski kontakt. Uniósł wzrok. Prawdę powiedziawszy z początku nie miał złych zamiarów co do Kelly, ale po bliższym poznaniu... Po prostu nie dało się uniknąć zakochania. Zdjął głowę z jej ramienia. Przypatrzył się jej oczom skierowanym w kierunku ognia i stwierdził, że dziwnie się skrzą. Sięgnął dłonią do jej policzka i obrócił jej twarz w swoim kierunku. Ich spojrzenia się spotkały, a Lambert już wiedział, że nie zdoła się powstrzymać. Nachylił się nad Kelly, złączając ich usta w namiętnym pocałunku. Z początku szło wspaniale, brunet się cieszył, że Kelly odwzajemnia jego pocałunki, lecz kobieta była najwidoczniej zamroczona alkoholem i chwilę była jak gdyby w transie. Odzyskawszy pełną świadomość, spojrzała szeroko otwartymi oczami na Lamberta i odepchnęła go od siebie.
- Co ty sobie kurwa myślisz? - podniosła się i wlepiła Lambertowi potężnego liścia. Na tyle silnego, że mężczyzna przez chwilę miał mroczki przed oczami.
Co ja robię źle? - zastanawiał się, przykładając dłoń do obolałego policzka. Spojrzał z zaskoczeniem na stojącą nad nim Kelly.
- Idę po drewno – obróciła się na pięcie i raźno pomaszerowała wgłąb lasu.
No co ja robię źle?!


Kelly? HHEHEHE LAMBERELLY FOREVER <3 XDD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz