Powoli szłam przez las, klnąc na tego imbecyla Lamberta i kopiąc w praktycznie każdy kamień, czy patyk.
- Co za dureń - mruknęłam.
Nagle usłyszałam jakiś skrzek. Podniosłam głowę. Coś dużego i białego
leciało w moją stronę. Claw. Sowa usadowiła się na moim ramieniu.
- Trzeba było się z nim nie bratać - powiedział.
- Co ja mam zrobić? - spytałam.
Gdyby sowy miały ramiona, Claw teraz by nimi wzruszył.
- Sama musisz wybrać właściwą drogę - stwierdził. - Chociaż dla mnie
byłoby lepiej gdybyś zostawiła tego imbecyla i znalazła kogoś
fajniejszego - po czym odleciał na czekając na moje zdanie.
Zebrałam kilka gałązek i wróciłam do obozowiska. Zmroczony alkoholem
Lambert zasnął. To jedyna taka okazja - pomyślałam powoli odkładając
gałęzie. Podeszłam do Azy. Ta zarżała cichutko.
- Cii. Musimy stąd zmykać, maleńka.
Gdy już miała wsiąść na jej grzbiet usłyszałam szelest. Szybkim ruchem
wyciągnęła sztylet, który zmienił się w łuk z kołczanem. Naciągnęłam
cięciwę. Zza krzaków wyłonił się jakiś kolorowy kształt. Zaraz...
- Zbyszek? - powiedziałam marszcząc brwi. Łuk znów stał się sztyletem. - Co ty tutaj robisz?
- Pojawiam się zawsze gdy musisz stanąć przed trudnym wyborem - rzekł powoli do mnie podchodząc.
- Ach, tak. Lama wyrocznia. Cudownie - mruknęłam.
Zbyszek uśmiechnął się. Albo ja miałam jakieś zwidy. Czy lamy, do jasnej cholery, się uśmiechają?!
- Myślisz, że to najlepsze wyjście? Uciec, zrobić wszystko i nigdy wcześniej nie wspominać tego człowieka.
- Taki miałam zamiar - odparłam.
- Pomyśl trochę, Kel. Może to jakiś znak? Może los chce byś była szczęśliwa?
- Na razie to ja jestem oburzona - mruknęłam.
Zbyszek pokiwał głową.
- Pomyśl nad tym wszystkim, Kelly. Po prostu usiądź i pomyśl - po tych słowach zwierzę wycofało się w głąb lasu.
Westchnęłam ciężko.
- Co zamierzasz zrobić? - spytała Aza.
- Usiąść i pomyśleć - powiedziałam.
Usiadłam na pniu. Patrzyłam przez chwilę na śpiącego Lamberta, po czym
mój wzrok skierował się na ogień. Dziki i niezależny ogień, który mógł
wszystko. Patrzyłam się przez chwilę na ognisko, a gdy nagle zaczęłam
widzieć tam różne obrazy mocno się zdziwiłam. Jednak wpatrywałam się w
nie bez tchu. Wszystkie były złe, smutne. Poczułam łzy na policzkach.
Schowałam twarz w dłoniach. Myślałam nad tym wszystkim co się wydarzyło,
o tym co powiedział mi Zbyszek. Może... miał rację?
Całą noc nie zmrużyłam oka, jednak mimo wszystko nie byłam zmęczona. Gdy
już świtało, trąciłam Lamberta butem. Chłopak jęknął i powoli usiadł
przecierając ręką oczy.
- Wstawaj Śpiąca królewno - warknęłam. - Musimy się zbierać jeśli chcemy dojechać na czas.
Dogasiłam ognisko, osiodłałam Azę i odczepiłam hamak od drzewa po czym schowałam go do torby przy siodle.
- Idziesz czy nie?! - krzyknęłam.
- Nie bulwersuj się tak - mruknął Lambert.
- W przeciwieństwie do ciebie, ja jestem profesjonalistką i zależy mi na
dobrze wykonanej robocie. Pamiętaj też, że liczy się pierwsze wrażenie.
- Wow. Jak na razie to najdłuższa twoja wypowiedź w ostatnim czasie - stwierdził chłopak.
- Oszczędź sobie i właź na konia - już prawie miałam wskoczyć na siodło, ale Lambert chwycił mnie za rękę.
- Kelly, poczekaj. Nie możemy po...
- Na. Konia. Lambert. - wycedziłam przez zęby. - Już. - i wskoczyłam na konia.
Stanger patrzył się na mnie przez chwilę po czym wskoczył na Lena.
Dodałam Azię łydkę. Klacz pogalopowała przed siebie.
Lambert?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz